Biotechnologia.pl
łączymy wszystkie strony biobiznesu
Koszty utraconych możliwości. O komercjalizowaniu innowacji w Polsce rozmawiamy z Bogdanem Langiem, prezesem USP Life Sciences.
16.05.2012

O komercjalizacji wiedzy w Polsce, oraz odpowiedzialności społecznej naukowców i ludzi biznesu rozmawiamy z Bogdanem Langiem, prezesem USP Life Sciences, spółki inwestującej w rozwojowe projekty z zakresu nauk biomedycznych z solidnie zabezpieczoną wartością intelektualną.

Tomasz Sznerch: Społeczna odpowiedzialność biznesu  (CSR – Corporate Social Responsibility) Definicja mówi iż jest to koncepcja, według której działalność przedsiębiorstwa dobrowolnie uwzględnia interesy społeczne, a także relacje z różnymi grupami interesariuszy.

Czy pańskim zdaniem CSR jest jedynie domeną biznesu? Czy w jakimś stopniu powinna się ona odnosić również do naukowców?

Bogdan Lang: Koncepcja społecznej odpowiedzialności biznesu ewoluowała przez lata i w moim przekonaniu obecnie stała się w pewnym sensie normą. Dziś społeczna odpowiedzialność biznesu jest nieodłączną częścią PR’u firm. Z drugiej strony fakt ten nieco deprecjonuje społeczny wymiar i tę dobrowolność wymienianą w definicji.

Społeczna odpowiedzialność tak naprawdę może dotyczyć każdej działalności. Nie tylko biznesowej.  Naukowej również. Pierwotnie i w moim przekonaniu do tej pory, społeczna odpowiedzialność biznesu definiowała dobrowolne i nie przymuszone prawem działania, które w jakiś sposób miały ułagodzić szeroko rozumiane społeczne skutki prowadzenia działalności biznesowej. Zatem jeżeli chcemy omawiać ten problem w odniesieniu do innych sfer, trzeba koniecznie określić  istotę działalności.

Terminu „społeczna odpowiedzialność nauki lub naukowców” użyłbym przede wszystkim w ujęciu, które w biznesie funkcjonuje również, ale nie jako CSR lecz jako odpowiedzialność wobec inwestorów czy udziałowców – mianowicie „koszty utraconych możliwości” (ang. opportunity costs). Specyfika badań naukowych, szczególnie takich, które trudno jest jednoznacznie zdefiniować jako nauki podstawowe bądź aplikacyjne (stosowane) powoduje, że efektem pracy nauki/naukowców są głównie publikacje w czasopismach. Nie wytworzyła się, ani instytucjonalnie, ani w mentalności zasada „zanim opublikuję, zastanowię się czy nie jest to materiał na wniosek patentowy”.  W środowisku naukowym istnieją również zróżnicowane opinie na temat patentowania. Jedna grupa uważa, że należy lub warto patentować, druga twierdzi, iż patentowanie jest nieetyczne bo tworzy monopol na korzystanie lub nawet dostęp do wiedzy. Niestety skutkuje to znaczną liczbą zmarnowanych, niewykorzystanych szans. Wystarczy gdy naukowiec, bądź grupa naukowców publikują za szybko coś co mogłoby mieć teoretycznie i praktycznie potencjał patentowy, a tym samym potencjał biznesowy. Prawo pozwala na publikowanie już dzień po zgłoszeniu wniosku patentowego, zaś w drugą stronę jest to niemożliwe. Jeżeli wartość intelektualna stworzona przez naukowca nie będzie odpowiednio prawnie chroniona, żaden inwestor nie wyłoży pieniędzy, aby skomercjalizować, bądź zmaterializować dany wynalazek. Bez prawa wyłączności, które daje prawo patentowe po prostu nie może liczyć na zwrot z tej inwestycji. W konsekwencji społeczeństwo nie otrzyma być może nowego leku, bardziej ekologicznej lub tańszej technologii, czy bezpieczniejszego samochodu.

Na czym według Pana powinna polegać odpowiedzialność społeczna naukowców np. w polskich realiach?

Przede wszystkim na odpowiedzialnym zarządzaniu własnością intelektualną od momentu idei aż po tzw. transfer technologii. Aby odkrycie naukowca zostało skomercjalizowane i wykorzystane w praktyce musi być należycie „obsłużone” z punktu widzenia zarządzania i ochrony praw wartości intelektualnej. W obrębie instytutów i placówek naukowych powinny powstać struktury, które po pierwsze dokonają oceny odkrycia lub potencjalnego wynalazku pod kątem szansy na patentowanie, a następnie odpowiednio będą zarządzać całym tym procesem. Zarządzanie własnością intelektualną należy pojmować jako zagadnienie kompleksowe. Po pierwsze i najważniejsze, trzeba zadbać, aby efekt pracy naukowca zbyt wcześnie nie został ujawniony publicznie w postaci publikacji naukowej, prezentacji, czy też tematu konferencji. Ważnym aspektem jest poszukiwanie potencjalnych inwestorów i zainteresowanie biznesu wygenerowaną przez naukowca wartością intelektualną tak, aby biznes zainwestował i po prostu pomógł rozwinąć dany projekt dalej. Problemem jest także mała aktywność uczelni pod względem prezentowania ich osiągnięć. Nie w sensie publikacyjnym, ale właśnie w sensie oferty dla biznesu, oferty dla potencjalnych inwestorów. W Polsce bardzo trudno jest zebrać systemowo informacje ile i jakich patentów zostało udzielonych, w jakich obszarach. Nie ma też dobrej współpracy i wymiany informacji w obrębie placówek naukowych, a w szczególności między administracją a naukowcami. To samo tyczy się relacji międzyuczelnianych. To wszystko można nazwać odpowiedzialnością społeczną naukowców, ze strony uczelni, czy struktur uczelni, które zarządzają, bądź powinny w odpowiedni sposób zarządzać procesem tworzenia i ochrony wartości intelektualnej.

W tej kwestii świadomość jest coraz większa, jednak jest wciąż wiele do zrobienia. Szczególnie dobre i sprawdzone wzorce można czerpać ze Stanów Zjednoczonych. Tam np. już w momencie pojawienia się „pomysłu na patent” ośrodek naukowy sam przez 12 miesięcy poszukuje potencjalnego inwestora.  Jeżeli takiego nie znajdzie, to najczęściej w ogóle nie decyduje się na kontynuowanie prac badawczych i złożenie wniosku patentowego. Daleko nam jeszcze do takich praktyk.

Problemem jest też chyba  finansowanie badań ze środków publicznych?

W Polsce i w Europie zdecydowana większość  środków finansowych opłacających badania naukowe to pieniądze publiczne. Jest to rzeczywiście swego rodzaju problem systemowy, ponieważ pieniądze publiczne same z siebie nie oczekują zwrotu, takiego wprost, tak jak pieniądze pochodzące od prywatnych inwestorów. Często również sam system finansowania i zasady rozliczeń środków publicznych na badania ogranicza, a niejednokrotnie wręcz uniemożliwia synergię z pieniędzmi pochodzącymi od prywatnych inwestorów. Niestety zdarza się również i tak, że te dwa strumienie finansowe konkurują ze sobą. Tutaj potrzebne są nie tylko zasady i procedury, ale również odpowiednie uregulowania prawne, chociażby na wzór wprowadzonej w USA w 1980 roku tzw ustawy Bayh-Dole’a, prawa m.in. obligującego uczelnie do ochrony praw wartości intelektualnej jeśli badania finansowane są z udziałem pieniędzy ze środków federalnych.

Czy Pan uważa siebie za przedsiębiorcę odpowiedzialnego społecznie? Jak Pan realizuje koncepcję CSR?

W aspekcie o którym rozmawiamy, czyli komercjalizacji wiedzy, sam jestem na dość wczesnym etapie. Firma dopiero się rozwija. Na razie rozpoczęliśmy inwestowanie, a więc skutki inwestowania jeszcze nie mają odzwierciedlenia społecznego, ale je z pewnością zabezpieczają. W każdym razie odnosząc się do tego o czym powiedziałem przed chwilą, mogę z pewnością stwierdzić, że idee i tematyka, w które inwestujemy posiadają stworzony przez nas i bardzo pożądany z punktu widzenia biznesu pakiet ochronny wartości IP w sposób znakomity zwiększający szansę i bezpieczeństwo komercjalizacji. Ponadto zawsze konfrontuję spływające do nas pomysły pod kątem odpowiedzialności społecznej. Myślę wtedy „wprowadźmy takie rozwiązanie, zainwestujmy więcej pieniędzy w rozwiązania bezpieczniejsze dla ludzi, bezpieczniejsze dla środowiska”. Inwestujemy w rozwój i ochronę wartości intelektualnej ze szczerym zamiarem komercjalizacji i materializacji tych pomysłów. Oczywiście w kontaktach z uczelniami i samymi naukowcami próbuję naświetlać te zagadnienia i przekonywać wszystkich zainteresowanych do takich właśnie zachowań i działań.

Jako człowiek zawodowo zajmujący się komercjalizowaniem wiedzy, czy może Pan powiedzieć, że naukowcy biorą pod uwagę w swojej działalności coś takiego jak społeczna odpowiedzialność, jak Pana zdaniem ją rozumieją?

Ogólnie tak, ale problem leży w dobrym i spójnym rozumieniu tych aspektów. Niektórzy naukowcy rzeczywiście nie do końca zdają sobie sprawę ze znaczenia tak rozumianej odpowiedzialności nauki. Jednak to wynika raczej z niewiedzy i wydaje mi się, że właśnie brak świadomości jest tu podstawowym problemem, bowiem osobiście nie spotkałem się jeszcze z ludzką złą wolą w tym aspekcie. Zarówno ze strony samych naukowców jak i ich administracyjnych zwierzchników. Dlatego czeka nas praca głównie uświadamiająca. Oczywiście zdarzają się przypadki, w których podczas rozmowy z inwestorem prywatnym naukowiec stwierdza, że woli złożyć wniosek o pieniądze publiczne i jak najszybciej publikować wyniki swoich prac. Taki naukowiec należy do grupy osób, które nie tyle nie zdają sobie sprawy z odpowiedzialności społecznej biznesu, ale bardziej uważa, że osiągnięciem naukowym powinno się dzielić ze wszystkimi. W pewnym sensie tacy naukowcy mają awersję do ograniczania pola dostępności do wiedzy. Oczywiście takie przekonania wynikają z dotychczasowych doświadczeń i praktyki. Zawsze i wszędzie była, jest i będzie pewna presja na publikowanie i generalnie nie ma w tym nic złego. Ale tym bardziej uważam, że tym procesem powinno się świadomie i odpowiedzialnie zarządzać, a więc i kontrolować. Druga sprawa to filozofia lub lepiej, misja danej placówki naukowej, która może być bardziej prospołeczna, naukowa, dzieląca się wiedzą, nie zakładająca zysków z komercjalizacji, albo odwrotnie, z tytułu komercjalizacji otrzymywać znaczną cześć przychodów. W USA przykładami mogą być odpowiednio John Hopkins Institute z jednej strony oraz Uniwersytet Stanforda czy MIT z drugiej.  Takie placówki grupują wokół siebie określonych naukowców, o określonym profilu zainteresowań i spojrzeniu na naukę. W Polsce dopiero przed nami jest proces samookreślania się, ale widzę otwartość na dialog w tym zakresie.

Co Pana zdaniem powoduje tak niską efektywność badań naukowych  w zakresie ich oddziaływania na innowacyjność polskiego sektora biobiznesu w stosunku do nakładów, jak twierdzi większość zainteresowanych, i tak wciąż bardzo niskich?

Po pierwsze trzeba sprecyzować czym dokładnie jest innowacja. Pamiętam, że jakiś czas temu bardzo zdziwił mnie fakt uhonorowania polskiego naukowca nagrodą najbardziej innowacyjnego rozwiązania roku za technologię produkcji leku generycznego. Czym więc jest innowacja? Robieniem tych samych rzeczy, ale taniej i efektywniej, inaczej niż pierwowzór, czy też swego rodzaju awangardą? W polskim biobiznesie nie widzę wiele istotnych elementów prawdziwych innowacji. Jest to prawdopodobnie konsekwencją tego, że pokolenie obecnych, wybitnych naukowców i profesorów zajmujących się innowacjami zostało naukowo i zawodowo ukształtowane w zupełnie innej rzeczywistości prawa patentowego. Mówimy o czasach i sytuacji, w której można było opatentować technologię, a nie finalny produkt, np. substancję leczniczą. Zatem cały wysiłek twórczy był skierowany na proces , a nie na nowy produkt. W Polsce należy rozruszać działalność, nazwijmy to „okołoinnowacyjną”. Nawet jeżeli nie mamy do czynienia z innowacyjnością wprost, rozumianą w nowoczesny sposób, to i tak kluczowe jest budowanie mostów komunikacji, współpracy i zaufania pomiędzy nauką a biznesem, a to wymaga czasu i pieniędzy. Naukowcy bardzo często nie ufają biznesowi bojąc się wykorzystania, zaś biznes nie toleruje niefrasobliwego podejścia naukowców do ochrony patentowej. Poza tym naukowcy mają czasem złe doświadczenia ze współpracy z przemysłem, który np. wykorzystywał pewną naiwność i brak wiedzy biznesowej uczonych. I właśnie dlatego, szczególnie na tym etapie, biznes nie powinien prowadzić dialogu bezpośrednio i wyłącznie z naukowcem, bo żaden naukowiec do takiego dialogu nie jest przygotowany merytorycznie. Brakuje takich struktur, które posiadają odpowiednio wyedukowanych pracowników, którzy w imieniu naukowców mogliby z biznesem rozmawiać. Na współpracy partnerskiej, zarówno nauka, jak i biznes powinny skorzystać i taki model współpracy trzeba budować.

Czy takimi instytucjami, przy uczelniach, czy między uczelniami, kreującymi dobry model współpracy nauki i biznesu nie są Ośrodki Transferu Technologii?

Ostatnimi czasy mamy też do czynienia z powstającymi masowo tzw. Ośrodkami Transferu Technologii.  Sam termin jest dość zwodniczy bo sama nazwa sugeruje, że instytucje te posiadają jakąś technologię do transferu. A tak naprawdę transfer jest drugim etapem. Pierwszym etapem jest zadbanie o to, aby ta technologia rzeczywiście mogła być transferowana. OTT zazwyczaj nie mają gotowych do transferu pakietów IP, a często również żadnych konkretnych propozycji z tym związanych. Nie spotkałem jeszcze dotąd, na żadnej uczelni dobrze przygotowanego pakietu IP, który mógłby przejąć biznes i dalej poprowadzić. W takiej sytuacji i na obecnym etapie rozwoju procesu budowania relacji i współpracy z biznesem, OTT powinny się skupić na właściwym zarządzaniu wartością intelektualną placówki naukowej oraz pośredniczyć w niezbędnych pracach badawczo-rozwojowych, aby uczynić ofertę dla biznesu nie tylko atrakcyjną, ale i potencjalnie wdrażalną.

Jak można to zmienić? Czy polski system prawny zapewnia wszelkie możliwe narzędzia niezbędne do efektywnego przeprowadzania komercjalizacji wiedzy?

System prawny nigdzie nie zapewnia odpowiednich narzędzi, ale wystarczy, aby nie przeszkadzał lub nie komplikował działań w procesie komercjalizacji. W większości procedury związane z komercjalizacją wiedzy to sprawy wewnątrzuczelniane, czyli struktury, procedury i zasady. Prawo patentowe mamy takie jak większość krajów nowoczesnego świata. Prawa resortowe podobnie.  Z drugiej strony nie znam systemu, w którym prawo gwarantowałoby sukces całego procesu. Natomiast należy to rozważać w kontekście prawa i zasad finansowania badań środkami publicznymi, bowiem w Polsce ponad 90 % badań finansowanych jest właśnie z takich środków. Tutaj z pewnością jest wiele do zrobienia.

Jaka powinna być Pana zdaniem polityka naukowa Ministerstwa Nauki w odniesieniu do finansowania badań naukowych?

Przede wszystkim jeżeli podzielimy strumień finansowania na finanse publiczne i finanse pochodzące od inwestorów prywatnych, to te pieniądze nigdy nie powinny ze sobą konkurować. W żadnym momencie, na żadnym etapie. Spotkałem się sam z taką sytuacją, gdy naukowiec na uczelni powiedział, że woli grant bez nadzoru biznesowego. Innym przykładem jest fakt, że grant, czyli finanse publiczne, jako finału badań oczekuje publikacji, zaprzepaszczając tym samym szansę na patentowanie. Strumienie finansowania powinny ze sobą współpracować i razem być pomocne dla biznesu. Przykładowo, fundusze publiczne powinny finansować początkowe etapy badań, najtrudniejsze, objęte największym ryzykiem i potem, stopniowo pozwalać na przyjęcie dalszego finansowania ze źródeł prywatnych. Źródła finansowania powinny być także komplementarne. Bywają bowiem projekty źle zabezpieczone i niezbyt atrakcyjne dla biznesu, ale istotne z punktu widzenia społecznego i właśnie w takie projekty, w pierwszej kolejności powinny być kierowane pieniądze publiczne. W taki projekt powinno angażować się państwo, a polityka pozyskiwania funduszy publicznych powinna być przyjazna i klarowna. W tej chwili przy aplikowaniu o pieniądze publiczne mamy do czynienia z ogromną, zupełnie niepotrzebną biurokracją i sztucznymi, nie merytorycznymi obwarowaniami. To generuje koszty i stwarza złą atmosferę między nauką i biznesem. Pojawia się aura niepewności i braku zaufania.

Jak Pan postrzega rolę NCBiR oraz NCN w tworzeniu innowacyjnej i konkurencyjnej polskiej biogospodarki?

NCBiR z samej definicji ma finansować, a ściślej współfinansować badania o charakterze aplikacyjnym, a NCN badania podstawowe. Osobiście uważam, że taki podział finansowania na badania podstawowe i aplikacyjne jest właściwy. Mam jednak wątpliwości czy gdzieś i w którym momencie tak finansowane projekty, a właściwie ich rezultaty są widziane i analizowane łącznie. Idea NCBiR wspierająca konsolidację biznesu i nauki bardzo mi się podoba, słuszne wydaje mi się założenie współfinansowania pomysłów z funduszy publicznych i prywatnych. To będą to dobrze wydane pieniądze. NCBiR powinno być również otwarte na sytuacje, w której środkami finansowymi zarządza biznes, a nie uczelnia, ponieważ to gwarantuje lepsze wykorzystanie tych pieniędzy.

Granica między nauką podstawową, a stosowaną niejednokrotnie i coraz częściej jest trudno uchwytna. Należy bacznie przyglądać się wszelkim badaniom, aby nie przeoczyć potencjału aplikacyjnego, aby prawidłowo zabezpieczyć wartość intelektualną, bowiem powtarzam to po raz kolejny, odkrycie przedstawione w publikacji nie ma już szans na komercjalizację.

Pomijając politykę i system, co powinny robić przedsiębiorstwa, a co naukowcy, aby być społecznie odpowiedzialnymi i użytecznymi?

Jeżeli dokonujemy podziału na biznes i na naukę, to biznes który inwestuje w naukę można podzielić na trzy grupy. Inwestorów takich jak fundusze inwestycyjne, które jednak nie mogą być dla naukowców partnerem merytorycznym. Drugą grupą są przedsiębiorstwa działające w branży biomedycznej, które po prostu szukają pomysłów i rozwiązań zgodnie ze swoją strategią rozwoju. I trzeci rodzaj biznesu, który według mnie najbardziej może wspomóc naukę w zakresie innowacji  i komercjalizacji, to model, w którym my funkcjonujemy. Staramy się stymulować, znaleźć i rozwinąć najbardziej atrakcyjne pomysły, czy też osiągnięcia naukowców, aby dać im wsparcie bez względu na finalne zastosowanie.

Powinno być organizowanych jak najwięcej spotkań i dyskusji, powinno się korzystać z doświadczeń krajów zachodnich, głównie Stanów Zjednoczonych, aby kierować  świadomość i współpracę na tory zwiększające prawdopodobieństwo osiągnięcia sukcesu. Z drugiej strony nauka powinna być bardziej otwarta. Nauka powinna w swoich strategiach wyznaczyć sobie jasne, klarowne cele, oraz określić swoją misję społeczną. To jest podstawowy warunek CSR - wyznaczenie społecznej roli swojej działalności. Dopiero po określeniu takiej społecznej roli można zastanowić się co należy zrobić, aby w tej roli być odpowiedzialnym. Brakuje pewnego uporządkowania i zdefiniowania celów zarówno dla przedsiębiorstw jak i dla nauki. Póki co wszystko się kształtuje i rozwija dość burzliwie i wielokierunkowo, czasem wręcz chaotycznie.

Czy dostrzega Pan realne szanse na pozytywne zmiany w tym zakresie?

Tak, ale to jest proces, który nie może być pozostawiony bez kontroli i wsparcia. Po pierwsze, tworzonych jest coraz więcej tzw. ośrodków transferu technologii, jak chociażby CITTRU na Uniwesytecie Jagiellońskim czy BioTech Platform na Kampusie Ochota w Warszawie. Świadczy to o potrzebie i rozumieniu korzyści z lepszego zarządzania wartością intelektualną. Po drugie coraz więcej inwestorów prywatnych angażuje się w projekty innowacyjne.  Jeśli stosunek pieniędzy prywatnych do pieniędzy publicznych będzie większy, tym szanse na poprawę sytuacji będą rosły. Jeżeli zarządzanie relacjami pieniędzy publicznych i prywatnych będzie prawidłowe to także zwiększy się szansa na pozytywne zmiany.  Potencjał naukowo-badawczy w Polsce jest ogromny, poza tym w ostatnich latach został on dofinansowany infrastrukturalnie i sprzętowo.

Myślę, że naukowcy i decydenci nauki mają coraz większą świadomość w kwestii odpowiedzialności społecznej swojej działalności i misji, ale muszą wykazać się sporą determinacją, aby obrać najlepszy kierunek i działać konsekwentnie. Bo to jest rewolucja, która musi się dokonać ewolucyjnie. Teraz jest na to najbardziej odpowiedni czas.

Widać potrzebę szkolenia w strukturach jednostek naukowych, ale trzeba też współpracować z naukowcami, ponieważ oni z umiarkowanym entuzjazmem podchodzą do ludzi, którzy zaczynają oceniać ich osiągnięcia, decydować czy coś będzie publikowane czy nie. To się właśnie wpisuje w odpowiedzialność społeczną nauki. Ja jestem optymistą.

Dziękuję za rozmowę

 

red. Tomasz Sznerch

KOMENTARZE
Newsletter